Wywiad z Robertem w Magazynie Biały Kruk
Robert M. Wegner udzielił wywiadu Magazynowi Biały Kruk, w którym opowiedział o początkach przygody z pisaniem, świecie Meekhanu i kontakcie z fanami.
Cały numer 12 możecie pobrać ze strony: https://magazyn.bialykruk.org/magazyn/
Biały Kruk: Od czego zaczęła się twoja pisarska przygoda? Przed Meekhanem miałeś już pierwsze wprawki pisarskie, czy niekoniecznie?
Robert Wegner: Owszem, miałem. Najróżniejsze. Oprócz fantasy pisałem i SF i teksty, które można by określić mianem cyberpunka, a nawet próbowałem napisać horror oraz coś w stylu opowieści grozy. Czasem zaczynałem tylko jakieś opowiadanie po czym porzucałem je po kilku lub kilkunastu stronach, czując że tekst nie „gra”, nie „płynie”. W ten sposób właśnie uczyłem się pisać – na własnych błędach.
BK: Co uważasz za najważniejsze w świecie Meekhanu?
RW: To trudne pytanie i chyba nie mam na nie jednej odpowiedzi, bo to trochę tak, jakby zapytać – co uważasz za najważniejsze w historii Europy? Samo to pytanie mogłoby rozpalić do czerwoności każde forum miłośników historii, nieprawdaż? Meekhan to niezwykle rozległe uniwersum a ja po prostu opowiadam historię świata, który zapomniał o własnej przeszłości i musi ją odkryć, by mieć szansę na jakąkolwiek przyszłość. I to jest cały czas dla mnie, jako autora najważniejsze. Nie mogę stracić z oczu sensu całej tej opowieści. A o resztę można zapytać czytelników, choć z góry ostrzegam, że zapewne odpowiedzi będzie tyle ilu pytanych.
BK: Ile zajęło ci łącznie tworzenie całego uniwersum? A może to trwa cały czas?
RW: Pierwsze opowiadanie osadzone w tym świecie powstało ponad trzydzieści lat temu i zaliczam je do tych, wyżej wspomnianych „błędów”. Pierwsze opowiadanie, które uznałem za niezłe – niewiele później. Było to zresztą debiutanckie opowiadanie meekhańskie, czyli „Ponieważ kocham cię nad życie”. Jak więc widać, świat Imperium zaczął powstawać kawał czasu temu. I w taki czy inny sposób nadal się rozwija.
BK: Ukazało się już pięć części „Opowieści z Meekhańskiego pogranicza”, szósta w trakcie pisania, a według innego wywiadu z tobą, cała saga ma składać się z ośmiu tomów. Z góry założyłeś, że tyle będzie części, czy wszystko przyszło z czasem?
RW: Eeeee, szczerze mówiąc nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek podawał tak konkretne liczby. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że pytany o ilość książek, zawsze wiję się jak piskorz. Od początku zakładałem, że książek będzie tyle, ile trzeba, by opowiedzieć całą historię jaką mam w głowie. I tego się nadal trzymam.
BK: Chodzą plotki, że ponoć całą sagę piszesz bez planu. Jeśli to prawda, to wybacz wyrażenie, jak do cholery zapamiętujesz te wszystkie wątki? Nie oszukujmy się, już w dwóch pierwszych częściach “Opowieści z Meekhańskiego pogranicza” pojawiło się ich multum, a dalej jest jeszcze gęściej.
RW: Och, plan jest. W skrócie brzmi on jakoś tak – „Staraj się za bardzo nie zbaczać z wątków ważnych dla głównej historii. Z resztą rób co chcesz”. Inaczej mówiąc pozwalam sobie na „płynięcie” za nitkami fabularnymi, śledzę losy bohaterów i nie ingeruję, chyba, że błądzą. No i postanowiłem jakiś czas temu, że jak przez pół godziny nie będę mógł się połapać, co aktualnie robi jeden z moich bohaterów, to chyba zrobię sobie jakiś konspekt.
BK: Pytanie od naczelnego. Czy Verdano dzięki możliwości dosiadania koni uda się spuścić łomot Se-kohlandczykom? Mam na myśli taki ostateczny, że nawet bogowie nie pomogą. Osobiście jestem zdania, już od czasu „Wschód-Zachód” i „Nieba ze stali”, że im to się po prostu należy.
RW: Pytanie w stylu zdradź nam, co planujesz w kolejnych książkach? Bardzo podstępne – szacun. Ale nie odpowiem na nie z oczywistych względów.
BK: Słyszeliśmy kiedyś, że jeden z autorów rozstawiał sobie makiety i żołnierzyki, by jak najsprawniej opisać bitwy i przyjrzeć się stronom z każdej z perspektyw. Czy w trakcie pisania stosujesz tego typu triki? A może masz inne rady dla autorów chcących napisać naprawdę epicką walkę?
RW: Ja używam tylko wyobraźni, uważam jednak, że każda metoda jest dobra, jeśli tylko działa. Jak komuś pomagają żołnierzyki i makiety rodem z bitewniaków, niech ich używa, gdy sprawdza się odpalenie jakiejś gry strategicznej na komputerze – super, a jak potrzebne jest wystrugiwanie armii z ziemniaków i szturm na fort z puree – to też dobrze. Naszą, mam na myśli piszących, najpotężniejszą bronią i najwspanialszym wsparciem jest nasz mózg. Jednak w dobrą batalistykę trzeba włożyć – oprócz całych ton wiedzy o militariach – także trochę serca. Wtedy wychodzi ona – jak to ująłeś – epicko.
BK: Jak się czujesz z tym, że Meekhan staje się kolejnym polskim cyklem, ukazującym się poza granicami kraju? Jaki jest odbiór i gdzie zyskujesz najwięcej fanów?
RW: Jak do tej pory Meekhan największy sukces odniósł w Rosji, zbierając tam trochę nagród i sporą rzeszę fanów, a teraz wchodzimy na rynek ukraiński, gdzie cykl też nieźle sobie radzi. A ja, no cóż, piszę dla ludzi nieważne jakim językiem mówią, więc cieszy mnie to po prostu.
BK: Jak wygląda twój harmonogram pisania? Masz zaplanowany np. cel 3000 słów dziennie, siadasz rano i piszesz, czy cel jest zbędny, a piszesz np. wieczorem?
RW: Najróżniej. Muszę dopasować go do realiów życia, więc w jednym tygodniu uda mi się napisać dwa rozdziały, a w następnym dwie strony. Czasem piszę nieco z „musu” wiedząc, że akcję trzeba pchnąć do przodu, a kiedy indziej praca zmienia się w czystą przyjemność, gdy sceny, dialogi, opisy piszą się „same”. Tak wygląda proza życia pisarza fantastyki w Polsce.
BK: Czy masz jakąś radę dla początkujących autorów, szczególnie tych piszących opowiadania?
RW: Żeby pisać, trzeba czytać. Ta prosta prawda musi być powtarzana raz za razem. Trzeba również mieć sporo pokory oraz, co nie zawsze się zdarza, „wewnętrznego redaktora”, który mówi nam, co jest nie tak z naszą twórczością. Ja sam nadal mam tak, że gdy nie mogę przelać jakiejś sceny na papier to i tak siadam i piszę, bo łatwiej jest mi zobaczyć, co nie gra z tekstem, gdy on już powstał. Czasem kończy się to tym, że wyrzucam wszystko i piszę od nowa, ale wiem już, czego powinienem unikać i na co zwracać uwagę. A więc w skrócie, czytać, pisać i poprawiać. I nie poddawać się, nawet jak nasze wymarzone „arcydzieło” nie wyjdzie za pierwszym, drugim czy dziesiątym razem. Nauka pisania to proces trwający całe życie.
BK: Który autor twoim zdaniem pomógł ci ukształtować warsztat i dlaczego?
RW: Imię jego Legion. Czytałem wszystko, co wpadło mi w ręce, od książek przygodowych, powieści historycznych, awanturniczych po szeroko rozumianą fantastykę. A muszę podkreślić, że dorastałem w czasach, gdy fantastyka była towarem deficytowym i sądzę, że to właśnie ten deficyt mnie ukształtował – bo pochłaniałem wszystko co było na rynku – od fantastyki rosyjskiej, przez polską, aż po perełki fantastyki zachodniej. Dziś w sytuacji nadpodaży, gdy książek mamy więcej niż czasu by je czytać, nastąpiła dość gwałtowna „szufladyzacja” gustów, miłośnicy fantasy czytają w większości tylko fantasy, zwolennicy space opery mogą latami czytać opowieści o kosmicznych flotach walczących między gwiazdami, czytelnicy lubiący horror lub postapokalipsę mają do wyboru setki tytułów na wiele godzin czytania. Ja przechodziłem płynnie od Herberta do Howarda, Bułyczowa i braci Strugackich. Z Ziemiomorza wędrowałem wprost do „Cieplarni” Aldissa a czekając aż do biblioteki wróci kolejny tom „Władcy pierścieni” czytałem Vonegutta, Andersona, Kuttnera i całą masę innych twórców. Więc, jeśli coś ukształtowało mnie jako pisarza, był to czas niedostatku i nienasycony głód na czytanie fantastyki.
BK: Jakie książki czytał Robert M. Wegner przed napisaniem pierwszego opowiadania, a jakie już po? Które uważasz za najważniejsze?
RW: Na pierwsze pytanie chyba odpowiedziałem powyżej. A po? Właściwie niewiele się zmieniło, no może poza tym, że pamiętam „epokę przemian” i ogromną, nieporównywalną z niczym falę, głównie anglojęzycznej fantastyki, która zalała nasz kraj. Nadal sądzę, że gdyby nie wcześniejsze zahartowanie umysłu w kotle naprawdę dobrej literatury, mógłbym wtedy doznać nieuleczalnych obrażeń (jak ktoś uważa, że przesadzam polecam zapoznanie się np. z serią „Kraby” Guya N. Smitha – i żeby nie było – przeczytałem większość nieźle się bawiąc, ale wiedziałem już jakie to jest złe). Natomiast, gdybym miał wymienić książki najważniejsze, to w zasadzie mam taką jedną – „Ogon diabła” Janusza A. Zajdla – absolutnie pierwsza książka fantastyczna, jaką przeczytałem w wieku mniej więcej dziesięciu lat, a tytułowe opowiadanie pamiętam do tej pory, takie zrobiło na mnie wrażenie. Właściwie to przez tą książkę zakochałem się w fantastyce.
BK: Myślałeś może, by po szóstym tomie zrobić przerwę i np. napisać coś w innej stylistyce, czy wolisz wpierw doprowadzić wszystko do końca?
RW: Takie myśli dopadają mnie po każdej książce. Ale ze względu na ograniczoną ilość czasu odpędzam je ciężkim drągiem bezlitosnych argumentów takich jak – „czytelnicy i tak wybaczają ci długie przerwy, więc nie każ im czekać więcej niż to konieczne”. Mogę w tej chwili zrobić krótki skok w bok w stronę opowiadań, ale nic poza tym.
BK: Jaki masz kontakt z fanami? Lubisz ich spotkania, czy wolisz się izolować? Spotkałem kilka razy parę prowadzącą fanpage twojej książki. Bardzo fajni i pozytywnie zakręceni ludzie.
RW: Właściwie to jest ich tam pięcioro. I owszem, są świetni, pozytywnie zakręceni i czasem odnoszę wrażenie, że znają moje książki lepiej niż ja sam – co bywa akurat przerażające. Cała piątka odwala kawał świetnej roboty i bardzo się cieszę, że chcieli wziąć pod skrzydła moją twórczość. Zresztą rosyjskojęzyczny fanpage meekhański też prowadzą świetni ludzie, więc sądzę, że mam po prostu szczęście do spotykania tego typu osób. A spotkania z czytelnikami zawsze dają mi niezłego kopa do pracy, więc są dla mnie bezcenne.
BK: Chcielibyśmy jeszcze na koniec zapytać, jakie miałeś odczucia, po odcinku Xięgarni, w którym wystąpiłeś? Dodam tylko, że sam program został źle odebrany przez środowisko miłośników fantastyki. Tak zwany mainstream nie jest gotowy lub nie toleruje fantastyki?
RW: No cóż, całość obejrzałem dopiero gdy ukazała się w telewizji i przeżyłem spore zaskoczenie. Najwyraźniej niektórzy nasi mainstreamowi dziennikarze nadal mentalnie tkwią gdzieś w latach 80. zeszłego wieku i choć zmienia się to powoli, to trzeba się pogodzić z tym, że fantastyka nigdy nie podbije wszystkich serc. Ale przecież zawsze była swego rodzaju testem na wrażliwość i wyobraźnię a to nie są cechy przynależne każdemu, nieprawdaż?
Komentarze
Prześlij komentarz