Piszę tak jak chcę – uczciwie i bez ściemy
Za katedra.nast.pl: źródło
Katedra: Kiedy i dlaczego zacząłeś pisać?
Robert M. Wegner: Widzę, że zaczynamy od najkrótszego i najtrudniejszego pytania jednocześnie. Kiedy? Mniej więcej pod koniec szkoły podstawowej – ośmioklasowej, dla ścisłości. Natomiast: dlaczego? Jaki impuls sprawił, że zasiadłem z długopisem w ręku nad kartką papieru? Nie sądzę, bym potrafił odpowiedzieć na to pytanie, bo nie pamiętam. Nie pamiętam nawet tytułu pierwszego opowiadania, które napisałem, ani o czym było. Oczywiście towarzyszyło mi uczucie w stylu: „Ja też chcę pisać”. Lecz dlaczego? Najlepsza odpowiedź, jaka przychodzi mi do głowy to – bo tak. Bo jak tego nie zrobię, przynajmniej nie spróbuję, to będę miał zatrutą resztę życia i sam będę je zatruwał innym.
Twój debiut – szczególnie z perspektywy pierwszych prób pisarskich – nastąpił dosyć późno. Nie mogłeś się przebić, czy też długo zbierałeś się na odwagę, by pokazać swoje opowiadania komuś obcemu?
Raczej, he, he, nie dążyłem na siłę do tego, żeby się przebić. Tak naprawdę przez wiele lat pisanie traktowałem jak hobby, które można porzucić na wiele miesięcy, czasem nawet na rok lub dłużej, aby do niego wrócić, gdy się ma na to ochotę. Dopiero mniej więcej od dwóch, trzech lat bardziej się przykładam, tzn. siadam do pisania, intensywnie zwalczając wrodzone lenistwo. Poza tym był dość długi czas, gdy pisząc miałem wrażenie pt. „to się da zrobić lepiej”. Po prostu się uczyłem, wiedząc na pewno dwie rzeczy, że opowiadanie jest skończone, i że jest do kitu. Mam silnie rozwinięty zmysł samokrytycyzmu, i mam nadzieję, że nigdy mnie on nie opuści. I tu chyba tkwi odpowiedź na drugą część pytania, nie pozwolę nikomu przeczytać mojego tekstu, dopóki nie jestem pewien, że napisałem go najlepiej jak potrafię. Więc oczywiście chodziło o zbieranie się na odwagę, przekroczenie pewnego progu, rzut kości, które musiały zostać rzucone itp.
Wielu pisarzy mówi, że piszą książki takie, jakie sami chcieliby przeczytać. Czy tak jest i w Twoim wypadku? Gdy zaczynałeś pisać miałeś jakiegoś konkretnego odbiorcę na myśli?
Na pewno coś jest w tym, że pisze się książki, jakie chciałoby się czytać, lecz czy można inaczej? Czy autor może siąść do klawiatury z postanowieniem – wystukam coś, czego sam nie dam rady przeczytać, co będzie dla mnie nudne, nijakie, pozbawione głębi i w ogóle do d...? Najlepiej taką literaturę, której sam nie rozumiem. No, więc oczywiście, piszę coś, co sprawia mi przyjemność. Jeśli jakiś fragment mi nie pasuje, zostawiam go na kilka dni, albo tygodni i daję jeszcze jedną szansę. Jak nie przejdzie próby, wylatuje z tekstu. Sądzę, że to najlepszy sposób pisania, przynajmniej dopóki nie straci się instynktu autorskiego.
Lecz nie, ani gdy zaczynałem, ani obecnie nie myślę o jakimś mitycznym „konkretnym odbiorcy”. Wiem oczywiście, że ktoś taki istnieje, lecz to osoba zbyt nieokreślona jak dla mnie. Sądzę, że pisząc pod określony target, człowiek sam nakłada sobie hamulec, a w pisaniu to błąd, za który ciężko się płaci. Więc na pewno w trakcie pisania nikogo takiego nie miałem i nie mam na myśli. Mogę napisać tak, mój wymarzony czytelnik, to osoba wrażliwa, inteligentna i na tyle niezmanierowana, że nie wstydzi się przyznać, iż dobra opowieść może się spodobać.
Co sprawiło, że wybrałeś właśnie fantastykę? Jaki jej aspekt sprawia, że współgra ona z Twoimi pomysłami?
Brak ograniczeń. Tylko tyle i aż tyle. Możliwość postawienia bohaterów przed wyzwaniami, których współczesny świat już nam oszczędza, lub z którymi jeszcze się nie zetknęliśmy. To wrota wyobraźni, a wyobraźnia to coś, co zawsze napędzało nasz świat. Każdy z wielkich wynalazców i uczonych dokonujących przełomowych odkryć, był w pewnym sensie fantastą, bo żeby znaleźć odpowiedzi musiał postawić sobie pytania spoza zakresu współczesnej mu wiedzy. Czyli musiał działać na polu wyobraźni i fantazji. Bez wyobraźni nie tyle nie wyszlibyśmy z przysłowiowych jaskiń, co nawet byśmy w nich nie zamieszkali. Jeśli miałbym wymienić najważniejszy aspekt fantastyki, jako nurtu, to byłaby to właśnie nieposkromiona wyobraźnia.
Stawiasz ostrą granicę między fantastyką a głównym nurtem?
Dlaczego ja się spodziewałem tego pytania? Chyba zostało gdzieś w gwiazdach zapisane, że musi ono zostać zadane każdemu autorowi tworzącemu fantastykę. Aż dziwne, że autorom głównonurtowym nie zadaje się go w drugą stronę, czyli czy widzą granice między swoją twórczością a fantastyką lub coś w tym guście. Nie będę walił banałów w stylu, że nie ma podziału na mainstream i fantastykę, tylko jest podział na dobrą i złą literaturę. Oczywiście, że taki podział istnieje, inaczej te nurty nie miałyby osobnych nazw, prawda? Nawet dziecko zauważy różnicę, miedzy opowieścią fantastyczną a niefantastyczną. Natomiast ostrej granicy bym nie stawiał, bo gatunki mocno się przenikają. Ale zamiast szukać punktów wspólnych, wielu ludzi zachowuje się jak zawodnicy w przeciąganiu liny, szarpią w swoją stronę wołając „nasz ci on/ona”. Ile razy słyszałem już narzekania, że główny nurt zawłaszcza sobie pisarzy fantastycznych, jeśli tylko udaje im się odnieść sukces i zdobyć przychylność krytyki. Z drugiej strony wystarczy, że znany autor mainstreamu napomknie coś o duchach, albo wizji, która nawiedziła bohatera – chwyt stary jak świat – a już niektórzy szykują mu miejsce na półce obok Tolkiena i Asimova. A osoba nie czytająca fantastyki w ogóle nie zauważy, że pojawił się jakiś motyw nie z jej „ogródka”. Czyli granica jest płynna, i ja z pewnością nie będę stawiał na niej jakichś zasieków i budek strażniczych.
Jaki cel Ci przyświecał, gdy sięgałeś za pióro? Czy od tego czasu coś się zmieniło, co obecnie chcesz osiągnąć poprzez swą twórczość?
Cel? Trudno wymagać celu od czternastolatka. Miałem pomysł i chciałem go napisać. Ale od tamtego czasu zmieniło się mnóstwo. Począwszy od stylu, który „trochę” mi się poprawił, aż do postrzegania samego pisania. Nie, jako fajności opisów, lecz bardziej, jako dialogu z czytelnikiem. Jeśli napiszę dobre opowiadanie i wiem, że większość czytających bez problemu wejdzie w trakcie lektury w mój świat, to mam poczucie kawałka solidnie odwalonej roboty. To trochę jak pisanie programu, który ma zainstalować się na komputerach z różnymi systemami operacyjnymi, bo każdy z nas ma w głowie taki komputer i każdy inaczej odbiera napisany tekst. Czasem to bardziej magia niż nauka. A co do osiągania czegoś przez twórczość – to bardzo wzniosłe słowa, zakładają długofalowe plany sięgające lata w przód. A takich nie mam. Powiedzmy, że w najbliższym czasie chcę pokazać, że pisanie klasycznej fantasy na serio, bez ciągłego mrugania okiem do czytelnika, jest możliwe i potrzebne. Bo uważam, że gatunek kryje w sobie potencjał, o którym mało komu się śniło.
Robert Silverberg powiedział, że nawet w książce stricte rozrywkowej czy przygodowej konieczne jest stworzenie konfliktu, którego rozwiązanie przyniesie bohaterowi – i czytelnikowi – oczyszczenie. Według niego nie jest możliwe stworzenie dobrej książki bez ulokowania w niej jakiegoś dramatu. Wydaje się to sprzeczne z filozofią pisania przynajmniej kilku polskich pisarzy. Po której stronie się opowiadasz?
Ha, to zależy, czy pisarze ci odnieśli jakikolwiek wymierny sukces. Poza tym konflikt, o którym wspominał Silverberg niekoniecznie musi od razu oznaczać salwy z dział, apokalipsę czy choćby rodzinną awanturę. Może przebiegać w taki sposób, że czytelnik dopiero w połowie książki orientuje się, że bohaterowie przechodzą katharsis. Oczywiście konflikt taki niekoniecznie musi przynieść oczyszczenie, lecz dobra książka bez rdzenia? Bez bohaterów z krwi i kości? Bez tego kła, który wbija się w mózg i ciągnie przez kolejne strony? Jeśli ktoś potrafi napisać taką książkę, to jest absolutnym mistrzem świata.
Czy w swojej twórczości wzorujesz się na wcześniej przeczytanych książkach, czerpiesz z nich inspiracje?
Nie wiem, czy istnieje autor, któremu wcześniej przeczytane książki nie wytyczałyby w jakiś sposób kierunku. Zwłaszcza te, które go zachwyciły. No bo jeśli, jak wspomnieliśmy wyżej, pragniemy pisać takie opowieści, jakie sami chcielibyśmy czytać, to musimy wiedzieć jakie to mają być książki. Czyli musimy mieć jakieś wzorce. A wzorce te to najczęściej książki, które nas zachwyciły, złapały za gardło, ukradły ileś tam godzin snu, zabrały w podróż po cudzych światach. Czyli chcąc nie chcąc, składamy hołd naszym mistrzom. A słowo inspiracja jest bardzo pojemne i może oznaczać wszystko. Od luźnego nawiązania po czysty plagiat. Szczerze mówiąc raczej trudno byłoby mi wskazać moje własne inspiracje. Pisząc fantastykę, posługujemy się często schematami, które były używane już setki razy i najważniejsze jest to, żeby je mądrze wykorzystać, szukając drogi do snucia własnych opowieści, a nie bawić się w kopistę.
Właśnie, schematy. W swoich opowiadaniach piszesz o wartościach wykorzystanych do cna w fantastyce: honorze, braterstwie, odwadze, wierności ideałom. Wydawałoby się, że nie sposób napisać o nich w zajmujący sposób – a jednak Tobie się to udaje, teksty potrafią złapać za serce. Gdzie kryje się Twój sekret?
Mam ochotę powiedzieć, że w atlasie anatomicznym, w rysunkach z budowy mięśnia sercowego. Moi bohaterowie są, jacy są, potrafią być złośliwi, cyniczni, okrutni i jednocześnie cenią takie rzeczy jak lojalność, odwagę, poczucie wspólnoty itp. Ja wierzę, że to nie są jakieś archaiczne, zapomniane cechy dla frajerów, lecz zwykłe, ludzkie odruchy i instynkty. Niektórzy wstydzą się o nich pisać, albo uważają, że nie jest to na czasie, ale ja mam takie opinie w nosie. Prawdą niestety jest to, że sukinsyństwo lepiej się sprzedaje, i w mediach, i w literaturze, ale jak już mówiłem, nie kalkuluję, tylko piszę tak jak chcę – uczciwie i bez ściemy.
Pytanie o wzorowanie było celowe – wiele osób porównuje „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” do twórczości licznych autorów; zarówno krajowych, jak i zagranicznych. Jak to odbierasz? Porównanie do tuzów fantasy łechta Twoją dumę czy też irytuje?
Wiesz, porównywanie do Mistrzów nie może irytować. Irytowałoby porównywanie do kiepskich rzemieślników. Zresztą porównania są nieodzowną częścią naszego systemu poznawczego, gdy widzimy jakąś rzecz po raz pierwszy, szukamy analogii do tego, co znamy, żeby ją oswoić. I to samo jest z każdym rodzajem sztuki, literaturą, malarstwem, rzeźbą czy filmem. Często w związku z pierwszą częścią I tomu, porównuje się mnie do Kresa, ale tylko dlatego, że są tam góry i walka wśród nich, choć pod względem sposobu narracji, opowiadania historii czy podejścia do bohaterów, różnię się od Kresa zdecydowanie. Wiem, bo jestem właśnie po lekturze „Grombelardzkiej legendy”. Gdybym uczynił bohaterami Północy nie oddział wojska, a na przykład grupę obdarzonych różnymi talentami młodych magów, porównania do Kresa znikłyby, zastąpione porównaniami do Białołęckiej, od której też różnię się stylem i sposobem snucia opowieści. Czyli porównania najczęściej nie sięgają poza poziom dekoracji. Z drugiej stron od czasu do czasu słyszę lub czytam opinie, że coś jest dla mnie charakterystyczne, że piszę we własnym stylu. To naturalny cykl, najpierw porównują cię do innych, potem mówią o twoim własnym stylu, a po iluś latach, jeśli napiszesz wystarczająco dużo książek, to innych – młodych porównują do ciebie. Ale do tego jeszcze bardzo długa droga, na szczęście.
W „Opowieściach...” (zarówno w tomie pierwszym, jak i drugim) opisujesz wiele ludów, każdy z własnymi zwyczajami, specyfiką. Posiłkujesz się źródłami etnograficznymi do ich tworzenia czy zdajesz się wyłącznie na wyobraźnię?
Dziwne pytanie. A nie można jednym i drugim? I logiką na dodatek? Takimi żelaznymi zasadami, które powinny być oczywiste. Np. że ludy koczownicze cenią konie, walczą głównie jako lekka jazda, bo do stworzenia ciężkiej potrzebne jest potężne zaplecze technologiczne i mają inne niż ludy osiadłe zwyczaje, bo inny jest na przykład podział ról męsko-żeńskich. Natomiast jeśli chodzi o szczegóły, dla przykładu specyficzny, potrójny język Wozaków Verdanno, to wymyślam takie rzeczy na bieżąco i mam z tego mnóstwo frajdy, z tym że całość musi się trzymać przysłowiowej kupy.
Coraz większą popularność zdobywają ebooki, niektórzy zachodni pisarze publikują swoje powieści za darmo w sieci. Czy świat cyfrowy jest przyszłością dla prozy? A może upatrujesz w tym zagrożenie?
Pytanie jak ci pisarze, publikujący za darmo na tym wychodzą? Co do ebooków, to po pierwsze, nie wierzę w istnienie jakichkolwiek skutecznych metod zabezpieczeń przed piractwem. Dziś nie ma takich metod dla kosztujących setki milionów dolarów superprodukcji filmowych, więc dla książek też ich nie będzie. Po drugie, i tu trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, rynek książek fantastycznych w Polsce jest rynkiem małym. Czasem wydawcy działają na granicy opłacalności. A więc analiza jak pojawienie się nowego medium, które zapewni darmowy dostęp do nowości książkowych wpłynie na ten rynek, raczej nie napawa optymizmem. Rzucę kilka faktów, o których wiem, żeby nie być gołosłownym. Na Polconie w Łodzi, w trakcie spotkanie z Runą, Ania Brzezińska powiedziała, że w przypadku nowego autora, wydawca zaczyna zarabiać dopiero na jego trzeciej książce. Pod warunkiem, że dwie pierwsze nie zrobią klapy, rzecz jasna. Średni nakład dla debiutanta, o ile nie został okrzyknięty absolutnym geniuszem, to 3-4 tysiące, z czego musi się sprzedać pewnie z 80%, żeby mówić o sukcesie. No i teraz dochodzimy do meritum – część osób kupuje debiutanckie książki z ciekawości, albo po to, żeby mieć co czytać w przysłowiowej podróży. Jeśli te osoby będą miały do wyboru: 30-40 zł za książkę, lub 30-40 s w sieci, żeby ją ściągnąć z pirackich stron, to na ogół wybiorą rozwiązanie drugie, w końcu 30 zł piechotą nie chodzi. Efekt może być taki, że sprzedaż dobrych debiutów spadnie z 80 do 50% nakładu lub niżej. To może oznaczać, że próg opłacalności dla wydawnictw przesunie się z trzeciej, na piątą lub szóstą książkę nowego autora. I teraz pytanie, czy wydawcy będą równie chętnie inwestować w młodych, jeśli na zyski trzeba będzie czekać kilka lat, a nie wiadomo, czy autor po piątej książce się nie wypali? Dla znanych nazwisk ebooki mogą się okazać nawet formą darmowej reklamy, ale dla debiutantów będzie to wielka kłoda rzucona pod nogi. Rynkiem książek fantastycznych rządzi pieniądz, ten wynalazek spowoduje odpływ tego pieniądza i tyle.
Trochę się rozpisałem, ale pytanie było z tych, na które nie da się odpowiedzieć jednym zdaniem. Tak więc w ebookach upatruję zagrożenie przede wszystkim dla debiutantów. Będzie im ciężej i trudniej i niekoniecznie musi się to przełożyć na podniesienie poziomu nowych książek. Poza tym stara zasada głosi, że jeśli dostajesz coś za darmo, to tego nie cenisz, ile będą warte największe arcydzieła, dostępne w każdej chwili w Internecie, to już musicie sami sobie odpowiedzieć.
Z drugiej strony wydaje się, że internet to także świetne miejsce do promocji dla pisarza – również na zasadzie udostępniania fragmentów twórczości. Twój wydawca również zdecydował się na ten krok – w sieci można przeczytać opowiadanie „Wszyscy jesteśmy Meekhańczykami”. Jak myślisz, jego publikacja w internecie przyczyniła się do nominacji do Zajdla?
Promocja jak najbardziej. Tylko głupiec lekceważy taką potęgę jak internet. Ale większość głosów, które do mnie dotarły, była taka, że „Wszyscy...” wcale nie są najlepszym opowiadaniem w książce. W plebiscycie do Sfinksa wyprzedziło je np. „Krew naszych ojców”, a dla wielu innych czytelników „Szkarłat na płaszczu” był numerem jeden Północy. Na Południu z kolei „Gdybym miała brata” czy „Zabij moje wspomnienia” zbierały pochwały. Już to kiedyś napisałem, i powtórzę – uważam, ze nominacja do nagrody Zajdla dla „Wszyscy jesteśmy Meekhańczykami” to raczej wyraz uznania dla całej książki niż dla konkretnego tekstu. Poza tym - tu się uśmiechnę - mam już doświadczenie z sytuacjami, gdy w plebiscytach głosy dzielą się między kilka moich opowiadań. Bez wątpienia jednak część czytelników potraktowała publikację tego opowiadania, jako sugestię, że należy wskazać wyraźnie jeden tekst. Za co im serdecznie dziękuję.
Ciągnąc jeszcze wątek rynku wydawniczego: dla wydawców i czytelników, nie tylko fantastyki, zapowiadają się cięższe czasy – prawdopodobnie zostanie wprowadzony VAT na książki, a Merlin i Empik dokonają fuzji. Jak myślisz – czy i w jakim stopniu odbije się to na wydawaniu i pisaniu fantastyki?
Vat ma wzrosnąć o 5%. Czyli jakieś 2,5-3 zł na książce. Tyle to książki drożeją rocznie pod wpływem samej inflacji. Nie sądzę, żeby to załamało rynek, a czytelnicy masowo przerzucili się na picie piwa. A skutki fuzji Merlina i Empiku? Każde przedsiębiorstwo marzy, żeby zdominować rynek, lecz zanim odpowiem, czy i w jakim stopniu odbije się to na wydawaniu i pisaniu fantastyki, muszę skończyć kawę, żebym mógł powróżyć z fusów. Fantastyka nie jest i nigdy nie była najważniejsza dla obu tych firm, więc co najwyżej oberwiemy rykoszetem jakiejś nieprzemyślanej decyzji monopolisty. Z drugiej strony znam sporo osób, które programowo nie kupują w Empiku i nie narzekają na brak dostępu do książek. Tak naprawdę nie chodzi o to, co zrobi Empik, bo jeśli czytelnicy będą chcieli mieć dostęp do książek, czyli jeśli będzie ssanie rynku na fantastykę, to książki będą wydawane i kupowane.
Z tego co słyszałem, to są szanse na ukazanie się „Opowieści...” w Czechach – w kraju, gdzie ukazuje się stosunkowo dużo książek polskich autorów. Nie myślałeś jednak może o próbie debiutu w krajach anglojęzycznych? Wszak to właśnie tam fantasy cieszy się ogromną popularnością, a Twoje teksty są na tyle uniwersalne, że – przynajmniej moim zdaniem – powinny zyskać tam uznanie.
O matko! Nie jest trochę za wcześnie, by dzielić skórę na niedźwiedziu, który jeszcze mleko ssie? Czesi są zainteresowani od pewnego czasu, ale działają w swoim tempie. A rynek angielskojęzyczny? Dla przeciętnego polskiego autora to mityczne Eldorado. Jak człowiek widzi, w jakich nakładach wychodzą tam rzeczy, które u nas nie przeszłyby wstępnej selekcji wydawniczej, to dochodzi do wniosku, że każdy z naszych twórców mógłby tam mieć siedmio, ośmiocyfrowe nakłady i podobne honoraria. Z drugiej strony to rynek hermetyczny, zamknięty i niechętny obcym. Więc pozostawmy te rozważania w sferze... miłych marzeń.
Na półki księgarń trafił drugi zbiór meekhańskich opowiadań; po ich lekturze jeszcze wyraźniej niż w przypadku „Północy-Południa” widać, że pomysł jest zakrojony na ogromną skalę, a zbiory stanowią zaledwie wprowadzenie do większej całości. Oczywistym więc zdaje się pytanie: co dalej?
To, co planowałem. Opowieści. O ludziach, ich wyborach, rozterkach i dramatach. O szukaniu sensu bycia człowiekiem. O świecie, który musi odkryć prawdę o swojej przeszłości i być może wybrać swoją przyszłość. O wojnie, wyrachowaniu, polityce, cynizmie, poczuciu humoru, winie i odkupieniu, braterstwie, przyjaźni i honorze. I o całej reszcie tych niemodnych i niepopularnych literacko tematów, które za bardzo lubię, by z nich zrezygnować.
A bardziej konkretnie? Na Triconie w Cieszynie mówiłeś, że następna będzie powieść z meekhańskiego świata. Kiedy ma szanse się ukazać i czy będzie to koniec historii?
Nie podejmę się odpowiedzi na pytanie „kiedy?”, bo doświadczenie nauczyło mnie już, żeby nie rzucać w sieć dat i obietnic. Postaram się o przyszły rok, pod warunkiem wszakże, że II tom nie zostanie okrzyknięty największą klapą roku i czytelnicy będą chcieli poznać dalsze losy bohaterów. I od lat nie ukrywam, że I i II tom mają być prologiem, wstępem i wprowadzeniem w świat, więc nie ma mowy, bym zakończył całość jedną książką. Najpewniej dwoma też nie. Mam do opowiedzenia naprawdę dużą historię i mam też nadzieję, że nie zepsuję jej aż tak bardzo, że będę się musiał potem wstydzić.
Piszesz nie tylko fantasy, ale również science fiction. Planujesz powrót do tych realiów w najbliższym czasie? Rozbudowując jeszcze pytanie – są w najbliższym czasie szanse na jakiś niemeekhański tekst?
W najbliższym czasie tylko jedno, długie opowiadanie. Ogólnie to coś w stylu hardsciencefictionmilitarycyberpunkclericalspaceoperafantasy – to dla tych, którzy lubią szufladki. A odpowiadając nieco szerzej – nie mam zamiaru dopuścić, by cykl meekhański mnie pożarł. Niektóre historie, które mam w głowie, da się opowiedzieć tylko w kostiumie niefantasy, więc będę się starał zaglądać także w inne rejony fantastyki.
Na koniec dziękuję za wywiad, gratuluję świeżo zdobytego Zajdla i życzę podobnych sukcesów w przyszłości.
Ja również dziękuję. Za gratulacje i życzenia.
Rozmowę przeprowadził Tymoteusz „Shadowmage” Wronka.
Komentarze
Prześlij komentarz